środa, 6 lipca 2016

Rodzina Adamsów w busie ze Scooby-Doo - Rumunia part II

W szare, bure dni najlepsze, co można zrobić, to wrócić wspomnieniami do chwil, kiedy słońce cudownie grzało, a godzina, którą pokazywał zegarek, nie była powodem do stresu. Nieistotne było nieposiadanie własnego łóżka, prysznica, dachu nad głową. Uwielbiam mieć inne priorytety niż reszta świata!

Po przespaniu nocy w najpięknieszym miejscu na ziemi (jak na razie), zbiegłyśmy z naszym dobytkiem na plecach, aby zdążyć na Mszę, gdyż akurat była niedziela. Fascynuje mnie udział we Mszy w innych krajach - nic nie rozumiem i godzinę zastanawiam się nad poszczególnymi elementami i odpowiedziami po polsku. Dobrze, że Pan Bóg jest wszędzie Ten sam i wszędzie modlić się można po polsku. :)
Po tym, jak wszyscy zdążyli zbadać wzrokiem nasze plecaki i zastanowić się, o co nam tak właściwie chodzi, udałyśmy się na wylotówkę z kolejnym targetem - przejechać Transfagarasan, czyli po polsku Drogę Tranfogarską, czyli drugą obok Transalpiny najwyżej położoną drogę w Rumunii. Wedle internetów - widoki zapierają dech w piersiach, gdyż droga wije się między górami - pewnie, że chce zobaczyć! Złapanie stopa nie było wyczynem (tak, dwie blondynki w Rumunii), a samochód, który się zatrzymał zwiastował nielada przygodę. Spotkaliście kiedyś rodzinę Adamsów? Nie? A my tak!
Zapakowane więc do busa ze Scooby-Doo wraz z rodziną Adamsów ruszyłyśmy na podziwianie rumuńskich gór. Po paru kilometrach czeka na nas niespodzianka. Otóż nie tylko my wpadliśmy na genialny pomysł jechania tą drogą w niedzielę - to samo pomyślało 3/4 mieszkańców okolicy i nie tyle, więc nasza jazda polegała na staniu w korku - 90 km jechaliśmy kilka godzin. Ale wszystko ma swoje plusy - Transfarasan zdobyta po części na własnych nogach. :)




Po Transfagaraszanie przyszła pora na Bukareszt, bo jak to być w Rumuni, a nie być w stolicy? Wypadało, więc pojechałyśmy. Ok. 23 wylądowałyśmy pod parafią, w której rzekomo była misja katolicka - wszystko ładnie, pięknie, ale wszystko też zamknięte. Nie pozostało nam nic innego, jak przesiedzieć całą noc na ławce, rozmawiając o czymkolwiek byle nie zasnąć - a i to czasem nie podziałało! Burząc kolejny stereotyp Rumuna-Cygana - kilka osób podeszło do nas, pytając, czy nie potrzebujemy pomocy i nikt nas nie chciał okraść (bo w sumie nie miał z czego). Nic tak nie przyśpiesza płynącego czasu, jak jego podzielenie: "dobra, o 1 jemy, o 3 i o 5". I tym sposobem od 5 do pierwszej Mszy nie zostało aż tak wiele czasu. Czekała na nas potem niespodzianka - Ksiądz Polak - lepiej nie mogłyśmy trafić.
Bukareszt jest specyficznym miastem. Generalnie dużym, szarym, zaniedbanym. Jest tylko jedna jego część, w której znajdują się fragmenty starych budowli czy świątyń odpowiednio odrestaurowane. Będąc tam, człowiek ma wrażenie, że znajduje się w dwóch różnych światach.
Świat 1:







Świat 2:

Zatem jeśli nie macie specjalnego powodu do bycia w Bukareszcie, ogólnie odradzam. Jest wiele piękniejszych miejsc w tym kraju. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz